Dziś – pierwszy dzień po zmianie czasu. Czy śpimy krócej? Jak to świetnie ujęli panowie z Ani Mru-Mru w kultowym już skeczu: „To też zależy, kto się o której położył!”
Ale powiedzcie sami: czy w XXI wieku przestawianie zegarków ma jeszcze jakikolwiek sens?
Kiedyś miało.
Zmiana czasu była wymyślona dla świata fabryk, przemysłowych rytmów i oszczędzania świeczek, a później prądu.
W epoce pary i żarówek – miało to uzasadnienie.
A dziś? Gdy nasze telefony same wiedzą, która godzina w Los Angeles, a lampki LED-owe zużywają mniej energii przez cały dzień niż upieczenie tosta – czy ten zwyczaj nie jest po prostu anachronizmem?
Bo choć kalendarz mówi „wiosna”, to nasz wewnętrzny zegar często mówi coś zupełnie innego.
Rozregulowany rytm snu, zmęczenie u dzieci, zdezorientowani seniorzy, spóźnione pociągi, poplątane kalendarze…
A przecież są rzeczy, których nie da się przestawić jednym kliknięciem.
Takie jak rytm lasu.
Dziś usiadłam na miękkiej ściółce. Nie w biegu. Nie w pośpiechu.
Obok – pierwszy wiosenny śmiałek, przebijający się przez warstwę liści.
Jeszcze nie kolorowy. Jeszcze nie spektakularny. Ale już tu.
Jakby chciał powiedzieć: „Nie śpieszcie się. Życie i tak się zaczyna.”
Las nie krzyczy. Nie pędzi.
Las nie zmienia czasu. Zmienia się w swoim tempie.
I może warto się zatrzymać? Może nie wszystko trzeba przestawiać?
Może zamiast kolejnej zmiany czasu, potrzebujemy… więcej czucia, mniej kalkulowania?
Co o tym myślicie?
Zostawić zmianę czasu? Zlikwidować? A może… wprowadzić czas leśny – taki, który w niedzielę płynie wolniej?
Życzę Wam dobrej niedzieli.
Ze sobą. Z bliskimi.
Takiej, której się nie goni.
Takiej, która po prostu jest.

